Bieganie a marketing w kancelarii

To porównanie wychodzi trochę na siłę ale przy odrobinie wyobraźni można znaleźć elementy wspólne związane z bieganiem i marketingiem w kancelarii.

Jestem maratończykiem. Na tę chwilę turystycznym maratończykiem. Mam na myśli czasy jakie udało mi się do tej pory „wykręcić” na królewskim dystansie i fakt, że maraton jest dla mnie przygodą związaną ze zwiedzeniem kawałka ziemi poza Polską.

Na ile jest ten maraton?

Wystartowałem w dwóch maratonach i dużej ilości biegów na krótszym dystansie. Każdy z maratonów to odrębna historia, niezapomniane przeżycia i doświadczenia.

Rzym 2014 – debiut na dystansie królewskim padł na Wieczne Miasto, do którego przybyliśmy rodzinnie. Wybór tego startu podyktowany był nadzieją na piękną pogodę, której w marcu w Polsce można tylko pozazdrościć. Do tego chciałem świętować wyczyn sportowy w wyjątkowym miejscu i w rodzinnym gronie.

Do Rzymu przygotowywałem się w grupie innych wariatów biegających wspólnie 2-3 razy w tygodniu przez prawie 5 miesięcy poczynając od listopada kończąc w dniu startu w marcu. Niezależnie od pogody, z rygorystyczną dokładnością, nasi trenerzy Jacek i Joanna Chmiel wyciskali ze nas ostatnie siły i całą energię. W miesiącu największych obciążeń treningowych biegaliśmy kilkadziesiąt do stu kilometrów tygodniowo. Ciężka praca miała procentować w dniu startu.

Rzym przywitał nas piękną pogodą. Nie było zbyt tłocznie, sezon turystyczny jeszcze się nie rozpoczął. Poświęciliśmy kilka dni na rodzinne i luźne zwiedzanie miasta. Ja starałem się odnaleźć spokój przedstartowy ale adrenalina i napięcie rosło każdego dnia. Podobnie chyba czuła się lepsza część mojego świata – żona i córka Alicja. Do tego atmosferę podgrzewało planowanie i ciągłe rozmowy z Jackiem, moim „partnerem” biegowym, z którym wspólnie zmagam się na wielu dystansach. Ostatecznie zaplanowaliśmy, że „łamiemy cztery godziny” – chociaż żaden z nas nie wiedział czego się spodziewać na trasie i nie wiedzieliśmy jak zareaguje organizm na tak duży wysiłek.

Dzień startu przywitał nas ulewą i temperaturą w okolicach 10 stopni. Temperatura OK, deszcz już mniej… Pamiętam, że wystartowaliśmy i już na starcie byliśmy prawie cali mokrzy. Deszcz padał z mniejszym lub większym natężeniem przez całą trasę. Nadzieja na piękną, startową pogodę legła w gruzach. Pewnie w Łodzi tego dnia było ładniej 🙂  Mimo deszczowej aury ten maraton był wyjątkowym przeżyciem. Piękne widoki, świetna organizacja, wszechobecni kibice, świetni współzawodnicy zostaną w mojej pamięci mam nadzieję na zawsze. Tak jak rezultat mojego biegu. Debiut ukończyłem w z wynikiem 4:01. To znaczy: cztery godziny i jedna minuta. Jedna. Nie złamałem 4h. Jeszcze wbiegając na metę miałem nadzieje, na złamanie 4 h bo zegar zawsze pokazuje czas brutto a nie netto. A więc do momentu ogłoszenia wyników nie znasz swojego oficjalnego czasu. Do tego zegarek z GPSem mylił się w dystansie o jakieś 500 m… Pomimo braku realizacji czasu przebiegłem maraton z uśmiechem, w zdrowiu, bez kontuzji i w Rzymie! Wow!

maraton rzym

Wiedeń 2015 – drugi start w maratonie.

Bagaż doświadczeń karze mi przypuszczać, że ten start musi pójść lepiej niż Rzym. Plan to łamanie 3:45 a jak dobrze pójdzie to 3:40. Realny plan biorąc pod uwagę kontrolne starty. Tym razem bieg tylko w towarzystwie Jacka:

Już sam start zapowiadał się pięknie. Klasyczna, podniosła muzyka dudniła z głośników. Atmosfera, uśmiechnięci ludzie, ponad 40 tys biegaczy startujących na różnych dystansach. Tylko nas tam nie ma… To znaczy wbiegamy na start w ostatniej chwili. Pani w recepcji tłumacząc nam drogę na start i informując o autobusach, którymi mamy dojechać zapomniała (i my też) że przecież start jest w niedziele. I Wiedeń nie różni się tu zbytnio od Łodzi – w stolicy Austrii w niedziele również niektóre linie nie kursują. Autobus, który miał nas dowieźć na start ostatni kurs odbywał w sobotę. Została nam więc ok 5 km przebieżka na start. Pięknie!

Maraton wystartował i ja w nim. Zaplanowane tempo przyspieszające szło zgodnie z planem. Około 15 km Jacek zdecydował, że biegnie szybciej, a ja zostałem przy swoim planie na 3:45. Plan szedł pięknie do 28 km, kiedy stopniowo od biegu przeszedłem do truchtu, a potem marszu. Ból żołądka i brzucha nie pozwalał mi biec. Nie wiedziałem co się dzieje, nigdy nie doświadczyłem takiego stanu. Teraz myślę, że zatrułem się jedzeniem podawanym na punktach żywieniowych. Na metę wpadłem z czasem 4h:23min. To było miażdżące doświadczenie. 40 min ponad plan. Tragedia na całego po kilku miesiącach przygotowań. Nieporozumienie. Na mecie ratowało tylko piwo – zimny Paulaner i piękny medal…

maraton wieden medal

Jaki jest więc związek maratonu z marketingiem w kancelarii?

  1. Marketing usług prawniczych to nie jest bieg na krótkim dystansie. To proces i praca, która daje efekt w długim terminie.
  2. Marketing rozliczany jest za efekt. Efekt w postaci zasięgu, dostępności treści, ilości wygenerowanych leadów, stworzonych szans biznesowych. Jednak równie ważna dla marketingu i organizacji jest droga jaką się wybrało. Trzeba patrzeć na marketing również przez pryzmat wyzwań jakie pokonał zespół i organizacja do osiągnięcia konkretnego celu. Tak samo jest z maratonem, który jest wisienką na torcie, czasem bardzo kwaśną a czasem słodką. Oprócz wyniku na mecie – tak samo istotny jest proces przygotowawczy i reżim treningowy. Nawet nie wiem czy nie ważniejszy.
  3. Trzeba przyspieszać. Idealna taktyka na maraton to przebiegnięcie drugiej części biegu szybciej niż pierwszą połowę. Ta sztuka udaje się nielicznym. Marketing również musi przyspieszać i rok do roku realizować lepsze (cokolwiek słowo „lepsze” znaczy dla kancelarii) projekty.
  4. Każdy biega z innego powodu. Ja biegam bo lubię. Czuję motywację pochodzącą od rodziny, współzawodników i samego siebie. Marketing również musi być odpowiednio zmotywowany, chętny do działania i wprowadzania zmian.
  5. Profesjonaliści kontrolują czas maratonu z dokładnością do kilku sekund. Zespół marketingowy w kancelarii powinien wiedzieć jakie efekty przyniosło konkretne działanie i w związku z tym czy warto je powtarzać czy zmieniać.
  6. Górki i dołki. Bieg na długim dystansie jest pełen wzlotów i upadków. Chwilami czujesz przypływ energii, endorfiny wypełniają ciało a chwilami dopada Cię kryzys i brak sił. Podobnie jest w działaniach marketingowych. Czasem jesteśmy na górze a czasem nie. Ważne żeby podążać obraną ścieżką i realizować strategię.

Moje wzloty i upadki w krótkiej karierze biegacza nauczyły mnie, że nie wolno się poddawać. Skoro już jesteś na trasie i trenowałeś ciężko to trzeba biec do mety. Podobnie jest z działaniami promocyjnymi, marketingowymi. One działają w długiej perspektywie i pod warunkiem, że mają solidne podstawy – bazę treningową.

Zapewne luźnych połączeń między bieganiem długodystansowym a pracą można znaleźć więcej. Jeśli masz sugestie – pisz w komentarzach.

 

0 1439
Szymon Kwiatkowski

MarketingPrawa.pl Produkcje.fm

4 komentarze

  1. Arkadiusz

    ciekawe porównanie biegania z marketingiem 😀

  2. Porównanie według mnie wcale nie na siłę. Po pierwsze, gratuluję osiągnięć sportowych, po drugie zwracam uwagę, że bieganie naprawdę pozytywnie wpływa na proces myślowo – kreatywny. Podczas biegania rodzą się najlepsze pomysły mogące wpłynąć na rozwój firmy / kancelarii.

Leave a Reply